Poems

 

Wiersze pochodzą z tomu:
Mordechaj Gebirtig „Bądź mi zdrów, Krakowie”
Wydawnictwa Austeria, Kraków 2012
Autorem tłumaczenia jest Pan Jacek Cygan
Dziękujemy!

 

Miałem kiedyś dom

W zaułku biedy miałem kiedyś dom,
Prywatny azyl, mały własny kąt.
Jak korzeń z drzewem tak złączony byłem z nim,
I czułem, że nie ruszę się już stąd.

Jak zwykły człowiek, miałem kiedyś dom.
Pokoik z kuchnią, cały ludzki świat.
Przyjaciół, co największym skarbem są,
Śpiewałem pieśni, żyłem jakem chciał.

Aż przyszedł wróg i zburzył ten mój świat.
I zdeptał butem życia mego sens.
Nienawiść w sercu miał, a w oczach czarną śmierć.
Nie wiedział dom mój, jak ma bronić się.

Jak ptak bez gniazda niosąc w skrzydłach strach,
Prowadzę żonę, dzieci w deszczu łez,
Wygnany z raju idę w obcy świat,
Nie wiedząc, jaki popełniłem grzech.

W zaułku biedy miałem kiedyś dom,
Opada dym, zbrodniarzy słychać śmiech,
Cóż, teraz muszę iść wśród kpin, złorzeczeń, klątw,
Choć czuję, że Bóg nawet nie wie, gdzie. 

Mordechaj Gebirtig, Kraków – Łagiewniki, maj 1941

*

I had a home

In the corner of poverty I had a home, once upon a time
A private haven, a place in the world that was my very own
Like a tree connected to a root, I felt a part of it
I thought I will never leave

I had a home like any other man
One room, a kitchen – my whole little world
Together with friends – the most precious gift of all
I sang, I lived as I wished

Then came the enemy who destroyed my world
The meaning of my life stomped to the ground by his boots
He had hatred in his heart and Black Death was reflected in his eyes
My world, my home – defenseless against him

Like a bird who lost his nest carrying fear on his wings,
I walked my wife, my children into the storm of tears
Banned from paradise, I walk into an alien world
Not knowing what sin have I committed

In the corner of poverty I had a home, once upon a time
The smoke is fading, the criminals scornful laughter echoes in the air
There is no choice now; I have to walk among the mockery, cursing and sneers
Though I feel that even God does not know where (I am going)

Mordechaj Gebirtig, Kraków – Łagiewniki, May 1941

 

Lata dziecięce

Lata moje, lata me dziecięce,
Wciąż żyjecie słodko w mej pamięci.
Kiedy myślę o was tak,
Czuję tylko ból i żal,
Oj, jak szybko czas pociągał lejce.

Lata moje, lata me dziecięce,
Choć trzymałem mocno was za ręce,
Choć myślałem – będą trwać!
Nagle mi zwiałyście w świat.
Uciekłyście, tracąc dni naprędce..

Jeszcze w oczach mam mój dom rodzinny,
Okno w pelargoniach, komin pilny,
I kołyska moja, patrz,
Co tłumiła dziecka płacz.
Czy to jeszcze ja, czy już ktoś inny?

Widzę moją mamę w blasku całą,
Jak mnie do chederu wyganiała.
Oj, umiała klapsa dać,
Dziś bym oddał cały świat,
Za to, by mi znów… klapsa dała.

Widzę chłopca, co w podwórka studni
Gwiżdże na dziewczynę, czeka sto dni.
Woła: Wyjdźże, Fejgele!
Nie, nie wyszła, bała się,
Że usłyszy jak jej serce dudni.

Lata moje, lata moje dziecięce,
Co się z wami stało, gdzie jesteście?
Jak pogubić mogłem was?
Stracić z oczu bliskich ślad?
Lata moje, majne Kinder-jorn.

Mordechaj Gebirtig

 

 

Bawcie się, dzieciaki

Hej, dzieciaki, bawcie się,
Już nastał wiosny cud.
Też bawiłem się, jak wy,
Gdy byłem młodszy ciut!

Bawcie, bawcie, bawcie się!
Tak szybko mija rok.
Czas od wiosny aż do zimy
Jest jak koci skok!

Hej, dzieciaki, bawcie się,
Dla chwili warto żyć!
Dajcie mi nacieszyć wzrok
Radością waszych dni!

Bawcie, bawcie, bawcie się…

Cóż, że już posiwiał włos,
Gdy w sercu młodość gra!
Poszło by się jeszcze w tan,
Lecz wiek już mówi: pas!

Bawcie, bawcie, bawcie się…

Dusza to jest takie coś,
Co nie zna wagi lat!
Ciało musi dźwigać czas,
Co na ramieniu siadł!

Bawcie, bawcie, bawcie się…

Hej, dzieciaki, bawcie się,
Już wiosna stoi w drzwiach.
Wy nie wiecie, a ja wiem,
Jak krótko szczęście trwa!

Bawcie, bawcie, bawcie się…

Hej, dzieciaki, bawcie się,
Niech trwa ten błogi stan.
Jeden Bóg naprawdę wie,
Jak ja zazdroszczę wam!
Bawcie, bawcie, bawcie się…

Mordechaj Gebirtig

 

Motl

 

Co z ciebie będzie, Motl, powiedz mi?
Bo z każdym dniem jest coraz gorzej.
Pomstował rebe, żeś mu napsuł krwi,
Że urwis z ciebie, nie daj Boże!
Nie słuchasz ty rebego? Twoja rzecz.
Lecz śmiać się z niego, to przesada!
A o tym, że ty chłopców bijesz wciąż,
To ojcu słuchać nie wypada!

Nieprawda, tate, rebe naplótł coś,
On zawsze jest niesprawiedliwy.
On za nic bije nas, złośliwy gość,
Spójrz, znak od rózgi cały siny!
Musiałem zlać Abramka, wpadłem w szał,
Gdy z Tory wyrwał mi stronicę,
I za to rebe lanie spuścił nam,
I jeszcze śpiewał sobie przy tem!

Oj, co wyrośnie z ciebie, któż to wie?
Dziś sąsiad mówił mi pod drzwiami,
Że razem z Jankiem, który klnie jak szewc,
Uganiasz się za gołębiami.
Czy to wypada, Motl, żeby Żyd
Uganiał się za jakimś ptactwem?
I za te zbite szyby, co za wstyd,
Zapłacić muszę dziś sąsiadce!

Nieprawda, tate, nie wybiłem szyb,
Sam rożek wziął i się ułamał.
A te gołębie…, gdybyś widzieć mógł,
Jak frunie dźwięków cała gama.
A gdy horyzont przetnie obcy ptak,
Wzbijają się by bronić stada.
No, cóż w tym złego, że ja lubię tak
Dokarmiać je i z nimi gadać.

Co z ciebie będzie, Motl, synu mój,
Nie jesteś już chłopczykiem małym.
Ja w twoim wieku, niech zaświadczy Bóg,
Gemarę już na pamięć znałem.
A co do nauki, wiesz, że każdy Żyd,
Studiować winien święte księgi.
A gdy dorośnie, musi godnie żyć,
Rodzinę mieć i ciut pieniędzy!

Oj, tate, dziadek mówił, żeś ty sam
W chederze brał nierzadko lanie!
A co do ptactwa, od najmłodszych lat
Lubiłeś gnać za gołębiami!
A dzisiaj zawód masz, pieniędzy moc,
Ja może też się takim stanę?
I będę miał interes, że ho, ho!
I Torę będę znał na pamięć!

Mordechaj Gebirtig

 

Kartoflanka z grzybami

 

— Na obiad dzisiaj co mi dasz?
Rzekł Josele do mamy.
- Bo ja mam chętkę dzisiaj na…
Kartoflankę z grzybami!

- Ach, co za chucpa, jak on śmie,
Ja robię zupę z czosnku!
A jemu grzybki marzą się
I kartofelki w środku!

Kartofle rób dla Josele
I najstarszej córki Sosele,
Bo jaśnie państwo ucztę robić chcą!
Z niewinną minką proszą cię,
A ty biedna matko, staraj się,
A w kieszeni mam ostatni grosz!

- Na obiad dzisiaj co nam dasz?
Sosele pyta mamy.
- Bo ja mam dzisiaj chrapkę na…
Rosołek z farfelkami!

- Ach, co za chucpa, łapcie mnie,
Rosołek jej smakuje!
Na wodzie czosnek dzisiaj zjesz,
I też się nie otrujesz!

Kartofle rób dla Josele,
I farfelki gnieć dla Sosele,
Bo jaśnie państwo ucztę robić chcą!
No, a najmłodsza Chajele,
Jak księżniczka jakaś jeść wciąż chce,
A ja w domu mam ostatni grosz!

- Na obiad dzisiaj co nam dasz?
Chajele pyta mamy.
- Bo mnie się, mamo, marzy bób
Z pysznymi kluseczkami!

- Ach, co za chucpa, mówię wam,
Kluseczek z bobem żąda,
Ja ci czosnkowej zupy dam
I też nie będziesz głodna!

Kartofle rób dla Josele,
I farfelki gnieć dla Sosele,
A jeszcze Chaja męczy mnie o bób!
Jak nakarmić gęby trzy,
Każda co innego chciałaby!
Mąż i tak pracuje już za dwóch!

- Na obiad dzisiaj co nam dasz?
Mąż właśnie wpadł do kuchni.
- I czemu złość w swych oczach masz,
A dzieci takie smutne?

- Oj, mężu, mężu, rozsądź sam,
Bo stanie się nieszczęście!
Czosnkowej zupy pełen gar,
A żadne jeść jej nie chce!

Kartofle rób dla Josele,
I farfelki gnieć dla Sosele,
A jeszcze Chaja coś wymyśla wciąż.
Czy to nasze dzieci są,
No bo czosnku nawet nie chcą tknąć!
Powiedz, mężu, skąd mam na to wziąć?
Oj, powiedz mężu, skąd mam na to wziąć!

Mordechaj Gebirtig

 

 

Hej, Klezmerzy

Hej, klezmerzy, dobrzy bracia!
Kelner, wina dzban na stół!
Grajcie mi piosenki wasze,
Dobry lek na smutek mój.

Na to moje ciężkie serce,
Co przyciska mnie do dna,
Na tę duszę pełną nieszczęść,
Której nawet nie znam sam!

Niech mnie pieśni ukołyszą,
Może zaśnie smutek mój.
Grajcie… jakbym Mamę słyszał,
Gdy śpiewała mi do snu.

Bracia, co tak smutno gracie?
Płaczą skrzypce, załka flet. Wy w swe serca zaglądacie,
To melodia Waszych serc.

Hej, klezmerzy, dobrzy bracia!
Kelner, jeszcze wina dzban!
Grajcie, całą duszą grajcie!
Duszy wam nie szczędził Pan!

Mordechaj Gebirtig

 

 

Śpiewak niedoli

Oj, powiedz, naiwny śpiewaku,
co ciągnie cię do wyższych sfer,
Nim bramy przekroczysz pałaców,
- Czy będzie tam żyła twa pieśń?

Bogacze odrzucą twą nutę,
Tę biedną i rzewną do łez.
- Czy nie wiesz, że złoto jest głuche?
Nie znajdzie tam miejsca twa pieśń.

Wyznawcy twej sztuki prawdziwej
Gdzie indziej w pałacach swych śpią,
Wśród biedy, w podwórkach smrodliwych,
Gdzie sam Anioł Śmierci ma tron.

Zaśpiewaj im o tym, co boli,
O smutku, co parzy jak wosk.
Mów prawdę, śpiewaku niedoli,
Bez grosza, a rzucą ci grosz!

Zaśpiewaj o dzieciach tak bladych,
Że słońce się boi ich tknąć,
O czarnym przeczuciu zagłady,
Co w oczach ich matek ma dom.

Tam będziesz miał aplauz nieziemski,
Choć płacz się pojawi wśród nut.
Aż zdziwi się śpiewka nieszczęsna,
Jak wielki wysłucha jej tłum.


Mordechaj Gebirtig

 

Przy herbacie

- Berele, najdroższy mój,
Mam do ciebie interes.
- Perele, najdroższa ma,
Jaki to interes?

- Gdy urodzę chłopca teraz,
To proszę cię jedynie,
By ten skarb miał, zgódź się, miły,
Po mym dziadku imię!

- Imię po twym dziadku? Nigdy!
Cóż to za idea?
Jest już po twej babce przecież
Nasza córka Lea!

- Berele, mężulku mój,
Mam do Ciebie pytanie.
- Perele, najdroższa ma,
Jakie to pytanie?

- Tyś imieniem swego dziadka
Syna Lejbkiem nazwał.
Czemu sobie bierzesz chłopców?
Córki mnie zostawiasz.

- Po twym ojcu jest nasz Nochem,
Przyznaj to nareszcie!
Wdał się w niego kropla w kroplę,
No i jest nieszczęście!

- Berele kochany mój,
Chcę ci tu coś powiedzieć.
- Perele, kochana ma,
Co mi chcesz powiedzieć?

- Niech ta kłótnia między nami
Jak najszybciej minie.
Chciałam tylko… dziecku nadać
Po mym dziadku imię.

- Oj, masz rację, przykre słowa
Długo się pamięta!
Może będą dwie dziewczynki
Lub… jedne bliźnięta!

Mordechaj Gebirtig

 

Rejzele

Przy uliczce w moim sztetl,
Tam, gdzie niebo łaski śle.
Na poddaszu w skromnym domku
Mieszka moja Rejzele.
Pod tym domkiem z nadziejami
Lubię zjawiać się.
Gwiżdżę, co jest znakiem dla niej:
- Do mnie zejdź!

Tak co wieczór dzieje się,
Że po chwili w okna tle,
Słysząc jak mi serce bije,
Widzę moją Rejzele.
- Daj mi chwilkę, mój kochany,
Chcę dziś piękną być.
Pochodź sobie koło bramy,
Raz, dwa, trzy!

Chwilka trochę dłuży się,
Chodzę tak, orzeszki jem.
Aż tu nagle słyszę w mroku
Zgrabne nóżki Rejzele. N

ikt nie bywa bardziej czuły
Niż w tym mroku my!
Oj, pomińmy już szczegóły…
Raz, dwa, trzy!

Aż tu czułość kończy się,
Miła reprymendę śle!
- Musisz skończyć z tym gwizdaniem!
Rzecze moja Rejzele.
- Gwizdać Żydom nie wypada! -
Mama mówi mi,
- Czy on w jidysz juz nie gada?
Raz, dwa, trzy!

Zawstydziłem wielce się,
Do czułości wrócić chce!
A tu widzę, cała w gniewie
Stoi moja Rejzele.
- Ty z tym gniewem idże, idże -
Mówię. Uwierz mi,
Gdy całuję to nie gwiżdżę!
Raz, dwa, trzy!

Patrzę, nie poznaję jej,
Jakbym słyszał święty śpiew,
Bo oświadcza mi nabożnie
Ma kochana Rejzele:
- Worek na tefilin z Gwiazdą
Jutro zrobię Ci,
Abyś modlił się, nie gwizdał!
Raz, dwa, trzy!

Chcąc do czynu zabrać się,
Muszę zgasić w niej ten gniew.
By tuliła i pieściła
Mnie ma miła Rejzele.
Mówię, jak szanuję Mamę,
A tu słychać wrzask:
- Już do domu chodź, kochanie!
Trzy, dwa, raz!

Miast całować usta jej,
Znów orzeszki słone jem!
Bo pobiegła już do Mamy
Moja słodka Rejzele.
- Nie zagwiżdżę nigdy więcej,
To przysięgam Ci!
Daj mi za to usta we śnie!
Raz, dwa, trzy!

Mordechaj Gebirtig

 

Mój dom

Domu mego nie widziałem lata,
Teraz przez ocean sam do niego wracam.
Wio, wio! Wio, bracie mój.
Jakże pilno mi znów przekroczyć próg.
Aj, di, di, daj, aj, di, di, di daj.
Aj, di, di, di daj, di, di, aj, di di di daj!

Siostry, bracia, przyjaciele mili,
Serce niecierpliwe tak was chce przytulić.
Wio, wio! Tnij batem wiatr!
Gnaj ze stacji wprost pod rodzinny dach.

Oto Planty, park mój ukochany,
Drzewa się kłaniają, chyba mnie poznały.
Bracie mój, powiedz mi czy…
Czy to jest naprawdę, czy mi się śni?

Już i Rynek, dzwon pozdrowił… brata.
Rytm znajomych ulic, jakby z lotu ptaka,
Wio, wio! Goń, bracie, goń!
Każda chwila dziś to jest dla mnie rok!

Już Kazimierz, miejsce sercu miłe,
Oj, jak kiedyś dobrze tutaj mi się żyło!
Wio, wio! Jedź, bracie, jedź!
Zaraz jest mój dom, moja droga sień.

Co ja widzę? Moje stare błota!
Bieda mieszka wciąż w żydowskich tu kapotach.
Bracie mój, wszedł w serce żal.
Mój Kazimierz wierny ma smutną twarz.

Szare domy żyją tu za karę,
Wszystko, co kochałem, smutne jest i szare.
Bracie mój, chwilę mi daj,
Tu żydowskie życie ma gorzki smak!

Brudne kramy głodne wciąż pieniędzy,
Tu za marne grosze się sprzedaje nędzę.
Wio, wio! Patrz, bracie, patrz.
Czy tu sieją biedę, że rośnie tak?

Siostra moja, Małka, właśnie zmarła,
Ester ciągle chora, Ryfka żyje marnie.
Wio, wio! Jedź, bracie, jedź.
Los przyjaciół gaśnie, jak płomień świec.

Dom mój w żalu przyjdzie mi zostawić,
Miejsca me najdroższe po raz drugi zdradzić.
Bracie mój, zawróć i pędź!
Muszę wracać tam, gdzie w powietrzu tlen.

Mordechaj Gebirtig

 

Mój jubileusz

Hej, klezmer, za dwóch machaj smyczkiem,
Niech sama radość nam w duszy gra!
Mam powód, by dziś się cieszyć życiem,
Właśnie skończyłem pięćdziesiąt lat!

Graj skrzypku, tak graj jak dla siebie,
Od moich zmartwień uwolnij mnie.
Co jutro przyniesie, nikt z nas nie wie,
A dziś mam święto, weselmy się!

Odpływa jak sen jaki złoty
Mych najszczęśliwszych pięćdziesiąt lat.
Lecz nim jesień życia mnie otoczy,
Za naszą młodość klezmerze graj!

Graj skrzypku, niech czas nam zazdrości!
Niech rzewne tony napełnią nas.
Już nikt nie odbierze nam młodości,
Na pięćdziesiątkę mą skrzypku graj!
Już nikt nie odbierze nam młodości
Bo już ją zabrał przyjaciel czas!

Mordechaj Gebiritg

 

Trzy córki

A gdy wydam najstarszą za mąż,
Z moich córek pierwszą, ukochaną.
Będę tańczył na ślubie jej,
Na sercu będzie lżej.
Powiem sobie: – Pamiętaj, że…
Masz w domu jeszcze dwie!

Graj, klezmerze, przyjacielu,
Niech się dowie świat o weselu!
Każdy ojciec mnie pojmie w mig:
- Dwie córki to nie trzy!

Graj klezmerze, graj od serca,
Niech sam Bóg się cieszy moim szczęściem!
Oj, łatwiej by mnie zrozumiał Pan,
Gdyby trzy córki miał!

A jak wydam tę drugą za mąż,
Z moich córek średnią, ukochaną,
W białej sukni zobaczę ją
I krzyknę: Mazel tow!
A do siebie: – Pamiętaj, że
Najmłodsza w domu jest!

Graj, klezmerze, przyjacielu,
Niech się dowie świat o weselu!
Każdy ojciec zrozumie mnie:
- Że jedna, to nie dwie!

Graj klezmerze, graj od serca,
Niech sam Bóg się cieszy moim szczęściem!
Oj, łatwiej by mnie zrozumiał Pan,
Gdyby trzy córki miał!

A jak wydam najmłodszą za mąż,
Z moich córek trzecią, ukochaną,
Radość w smutek przemieni się,
Tak ciężko pustkę znieść.
Będę życzył jej szczęścia dni,
A w środku łykał łzy.

Graj klezmerze, przyjacielu,
Niech się dowie świat o weselu!
Każdy ojciec mnie pojmie w mig:
- Bo zero to nie trzy!

Graj klezmerze, graj okrutnie!
Niech sam Bóg się smuci moim smutkiem.
Oj, łatwiej by mnie zrozumiał Pan,
Gdyby trzy córki miał.

Mordechaj Gebirtig

 

Mama

Mówiła mama: – W domu siedź, masz Jankele kołysać,
Ja stoję cały dzień jak słup i bajgle sprzedać chcę!
Przypilnuj też najmłodszej, chcę, by mała była sucha.
I Motla, proszę, weź za łeb, niech wreszcie uczy się!

Siedzę tak, kołyskę pcham,
W środku straszną chętkę mam,
Aby tak w podwórka gwar ślepo rzucić się!
Josele i Berele,
Chawele i Perele,
Krzyczą do mnie: – Lejele, chodź z nami bawić się!

Mówiła mama rano mi: – Masz dzisiaj umyć głowę.
Ja wrócę wcześniej, piątek dziś, o siebie zadbać chciej!
Wyprasuj tę sukienkę, wiesz, do twarzy ci w czerwonej.
Ukryje trochę bladość twą, jak ona martwi mnie!

Główkę już umytą mam,
Suknia lśni jak róży kwiat,
Gdy przymierzam ją, to świat do mnie śmieje się.
Josele i Bercie,
Chawele i Perele
Krzyczą na mnie. Co mi tam! Na razie nie ma mnie!

Mówiła mama: – Lejele, jak dobrze dziś się sprawisz,
Buciki nowe kupię ci, tak piękne, że aż mdli!
Biedakom ciężko zdobyć grosz, więc noś je tylko w szabas,
Na co dzień dalej boso chodź, bez butów w zwykłe dni.

Cztery razy zegar bił,
Czekam i opadam z sił!
Zaraz mama stanie w drzwiach, wyjmie buty me!
Josele i Barele,
Chawele i Perele,
Aż z zazdrości skręcą się, gdy w butach ujrzą mnie!

Już szabas szybko zbliża się, a ciągle nie ma mamy.
A może do aresztu gdzieś policjant zabrał ją?
Jak wtedy, kiedy bajgle wziął i zwinął ją wprost z bramy.
A może w ramach kary, dziś… buciki moje wziął?

Patrzę w mrok, w podwórka sień,
Mama wciąż nie zjawia się,
W innych oknach jasno już, w moim mrok i lęk.
Josele i Barele,
Chawele i Perele,
Nucą szabasową pieśń. Ja mamą staję się.

Mordechaj Gebirtig
Nasza córka Chaja

Córeczka nasza za mąż idzie, Chaja,
Abramku, mężu mój, przyznaj się,
Czy znasz jakiś nowy, modny taniec?
Czy znów w walcu będziesz deptać mnie!

Moja Dwojro, czy ty nie masz zmartwień?
Gdy pod chupą Chaję ujrzę swą,
Wtedy z tobą to, co chcesz zatańczę!
Bo różnice dla mnie małe są.

Niech nas uczą tańczyć, choćby tango!
Bo w tangu on ma mnie, no a ja mam go!
Każdy krok zmysłowy, swobodny tak,
Tylko że z muzyką musi to grać!

Niech nas uczą tańczyć, choćby tango!
Byś powiedzieć mógł: – Ten taniec? Znam go!
Chaja gdy zobaczy w tym tangu nas,
Powie: – Starzy młodzi są,
Warto ślub ten brać!

Niech los nagrodzi szczęściem naszą Chaję,
Wyrosła tak, że jest z wyższych sfer!
To wszystko po mnie ma, przyznaję!
Zwłaszcza w tańcu przypomina mnie!

Jest uczona, to rzecz jasna, po mnie!
Lepiej niż ja jidysz, polski zna!
Na maszynie pisze momentalnie,
I w tenisa jak rakieta gra!

Niech nas uczą tańczyć choćby tango…

A Chajki narzeczony to atleta!
Ma siłę lwa i biega jak koń!
I coś budzi się w kobietach,
Gdy muskuły jego w słońcu lśnią!

Ja się przyszłym zięciem co dzień szczycę,
Ale gdym przy stole ujrzał go,
To pojąłem ważną tajemnicę:
J e ś ć… to jest największy jego sport!

Mordechaj Gebirtig

Głodny kotek

Śpij moje kochanie, zaśnij już,
Choć głód ci nie daje spać.
Spójrz, mama jest głodna tak jak ty,
A z oczu nie płynie jej łza.
Gdy jutro głos mamy zbudzi cię,
Na stole chleb będzie stał.
Ty lubisz jak bajki mówi się…
Więc uwierz w ten chlebka smak.
Aj lu li, aj lu li lu,
Oczęta swe zamknij do snu.

Śpij moje kochanie, zaśnij już,
Choć głód ci nie daje spać.
Twój kotek jest głodny tak jak ty,
A gdzieżby tam w głowie miał płacz.
Posłuchaj, on mruczy coś przez sen,
Że drzemka lepsza niż łzy.
Koteczek też chętnie zjadłby coś,
Choć głodny to grzecznie śpi.
Aj, lu li, aj lu li, lu,
Już mokre oczęta swe zmruż.

Spij moje kochanie, zaśnij już,
Choć głód ci nie daje spać.
Twa lalka jest głodna tak jak ty,
A tobie całusa chce dać.
Laleczka odporna jest na ból,
Nie płacze, nie dąsa się.
Najsmutniej jest matce, kiedy głód
Jej dziecko zmusza do łez.
Aj, lu li, aj lu li lu,
Serduszko swe ucisz do snu.

Mordechaj Gebirtig

 

Comments are closed.